Etykiety

Moje obrazy (4) Teksty (4) Wiersze (29)

26 listopada 2017

Spełnienie

Kochałam cię zanim przyszedłeś
Jesteś sumą moich marzeń
Czekałam na ciebie
Twoje słowa były kiedyś moimi myślami
Twoje ramiona były kiedyś moją tęsknotą za oddaniem
Twój brak był kiedyś moim lękiem
Twój ból był kiedyś moim brakiem
Twój szept był kiedyś moim błaganiem o ciszę
Twoja obecność była kiedyś tymi wszystkimi chwilami, kiedy prosiłam o uwagę
Twój śmiech był kiedyś moją tęsknotą za beztroską
Twoje ciepło jest tym, które kiedyś rozdałam innym
Twój otwarty umysł jest odpowiedzią na moje pytanie, czy mogę otworzyć swój
Rozmowy z Tobą były kiedyś tymi wszystkimi chwilami, kiedy czułam, że nikt mnie nie rozumie
Twoja akceptacja była kiedyś otwarciem się na samą siebie
Twój spokój był kiedyś decyzją, że przestaję z sobą wojować
Twoja muzyka była kiedyś moim marzeniem o melodii Duszy
Kiedyś byłeś pytaniem, dzisiaj jesteś odpowiedzią
Kiedyś byłeś tęsknotą, dzisiaj jesteś spełnieniem
Przyszedłeś, bo miałeś przyjść.

05 listopada 2017

Zawsze, kiedy przechodzę przez ten most, przystaję i patrzę i zawsze wtedy odzywa mi się jakieś dziwne uczucie, jakaś tęsknota za czymś nieuchwytnym... czymś, czego nie potrafię zdefiniować. Dzisiaj oczywiście też przystanęłam i poczułam, że muszę zrobić zdjęcie, kiedyś też zrobiłam. Nie wiem, może chcę tym zdjęciem coś zatrzymać, a może mam nadzieję, że jak popatrzę na zdjęcie to odpowiedź sama mi się znajdzie...?

Idąc potem spacerkiem nagle przypomniała mi się historia z życia mojej Mamy, którą co jakiś czas opowiada, a która jakoś dziwnie przyszła do mnie w tym momencie.

Mama urodziła sie na wsi, którą dzisiaj określilibyśmy mianem "głębokiej " wsi. Jako 17-latka, nie mając ochoty spędzić reszty życia pracując ciężko na roli, postanowiła uciec do miasta. Bez perspektyw, z całą masą kompleksów i jednocześnie z poczuciem, że ma dwie zdrowe ręce i pracy się nie boi, więc sobie poradzi. Tułała się po różnych pokojach i pokoikach, pracę miała ciężką. Twierdzi, że nie miała czasu, ani siły żeby marzyć, i cały czas sobie powtarzała, że bez pracy nie ma kołaczy, chociaż pracując to też za bardzo na kołacze nie miała ;)

Okazało się, że jednak miała takie jedno wielkie marzenie (mam wrażenie, że było ich więcej, ale prawdopodobnie zakopanych żywcem), chciała zobaczyć morze, poczuć zapach, usłyszeć szum fal i tego marzenia nie zdusiła, pozwoliła sobie nawet żeby sie zrealizowało. Któregoś dnia tak bardzo zapragnęła tego morza, że wpadła na pomysł, że skoro po zmianie nocnej ma dwa dni wolne to w takim razie po dyżurze pojedzie na dworzec kupi bilet na nocny pociąg, potem sie porządnie wyśpi i wieczorem wsiądzie do pociągu, żeby spełnić swoje wielkie marzenie. Rano następnego dnia wysiadła na dworcu w Gdyni.
Było za wcześnie, żeby iść na plażę, więc spacerowała po mieście, potem zjadła kanapkę i wreszcie poszła w kierunku, który Jej wskazano. Weszła na plażę, zdjęła buty i poczuła piasek i zobaczyła to upragnione morze... Poczuła zapach i rozpłakała się ze szczęścia! Pół dnia siedziała i wpatrywała się w tę dal i fale. Potem pospacerowała jeszcze po Gdyni i wieczorem znowu wsiadła w pociąg i z żalem wróciła do Krakowa. To był jeden z tych najszczęśliwszych dni w Jej życiu.

Pomyślałam, że mam Jej za co dziękować, choćby za to, że co roku w lecie dbała, żeby mnie wysłać na kolonię i tym sposobem byłam nad morzem kilka razy, a jako 17-latka dostałam zgodę na wyjazd pod namiot do Gdańska i za to jestem szczególnie Mamie wdzięczna, bo to były przecudne 2 miesiące! Lipiec w Gdańsku na Stogach, ja i dwie koleżanki i oczywiście zaraz się znaleźli trzej przystojniacy ze Śląska, a ponieważ ostatniego lipca musieli wracać na Śląsk to zaprosili nas i tym sposobem sierpień spędziłyśmy w miasteczku śląskim, pod namiotem w ogródku uprzejmej sąsiadki jednego z nich :)
Oj! rozrzewniłam się... :)

Od dłuższego czasu chodzi za mną uparcie taka myśl, żeby zrobić to co moja Mama, wsiąść do pociągu i zwyczajnie pojechać nad morze, ot tak, spontanicznie. No i co? I nic, jakoś się nie składa. Za każdym razem jest jakiś powód, który nie pozwala akurat w tym momencie pojechać. A to czekam na odpowiednią pogodę, a to czekam na więcej czasu, a to poczekam na wieęej pieniędzy, bo może jednak zatrzymałabym się w hotelu...itd. Zawsze jest coś na co muszę poczekać, żeby móc pojechać nad morze. I dzisiaj pierwszy raz bardzo wyraźnie sobie uświadomiłam, że ja wciąż na coś czekam. Czekam, że będzie lepiej, czekam na przełom, czekam aż skończy się stare, bo wtedy przyjdzie nowe...
Czekam zamiast przeżywać. Ile rzeczy przeszło mi koło nosa w tym czekaniu...?

Teraz pokazało mi się takie wspomnienie... pamiętam, że mój były mężczyzna nie mógł się doczekać realizacji jakiegoś "sypialnianego" pomysłu, a ja żeby się podroczyć powiedziałam, że w czekaniu jest istota :D Jego to bardzo rozbawiło, a mnie się bardzo spodobało :) I jak tak teraz patrzę z perspektywy czasu to potem bardzo często to powtarzałam, właściwie było dla mnie czymś w rodzaju motta życiowego i wtedy wydawało mi się to sensowne. Dzisiaj widzę to inaczej, to nie motto życiowe, to jak kula u nogi trzymająca w miejscu, to jak czyściec, czyli nic człowieka nie podpieka, niby żyje, ale ani w bólu, ani w radości, ani do przodu, ani do tyłu... Życie bez życia, w ciągłym oczekiwaniu na niebo.
No to pytam siebie skąd mi się wzięło to czekanie??? No cóż... moja Mama też wciąż na coś czeka...a takim przykładem, który mi najszybciej przychodzi do głowy to plan na zakup nowej szafy. Od kilku lat słyszę, że moja Mama będzie kupować szafę i chodzi po różnych sklepach, ogląda i jak znajduje szafę to mówi sobie, że ją kupi, ale jednocześnie na coś czeka i w tym czekaniu dopada Ją nagły i niespodziewany wydatek i szafa znowu schodzi na dalszy plan.
Zrozumiałam, że może rzadziej od Mamy, ale postępuję podobnie. Często planuję coś kupić, po czym jak już mam kupić to nagle włącza mi się potrzeba zaczekania i upewnienia się np. że jak wydam na to pieniądze to nie stworzy mi się głeboka dziura finansowa, no i w tym oczekiwaniu właśnie ta dziura mnie dopada. Nie kupując tego i tak staję przed ciemną dziurą i ani do przodu, bo do niej wpadnę, ani do tyłu, bo po co? No czyli zostaje CZEKANIE. No to znowu czekam.

I znowu przychodzi mi kolejna myśl, że mam dużo różnych pomysłów, które tak naprawdę nigdy nie zostały uwolnione, nie zostały spisane, żeby mogły stać się celami do zrealizowania. One nie wychodzą poza moją głowę, bo ja czekam...

Kolejny obraz mi się teraz pokazuje... moja Mama uwielbia snuć plany, opowiadać co zrobi jak... gdzie pojedzie, co kupi, kogo odwiedzi itd. A ja zawsze wtedy pytam, po co opowiada, skoro i tak tego nie zrobi i zaczynam się wkurzać, bo Mama wtedy zupełnie jakby mnie nie słyszała i kontynuuje i czym bardziej się złoszczę, tym Mama dłużej snuje swoje plany.
I dzisiaj mnie olśniło, wkurza mnie moje czekanie, zwlekanie z realizacją moich planów, ja robię dokładnie to co moja Mama, tyle że Ona mówiąc o nich przynajmniej w jakiś sposób wypuszcza je na wolność, ja za to trzymam je na uwięzi ;)
Mój dziadek też tak miał... Czyli, że to czekanie to tak z pokolenia na pokolenie... No ok, czyli jakiś wzorzec, przekonanie, coś co trzeba oczyścić, bo mam wrażenie, że moja 27-letnia córka chyba też ma wciśnięty guziczek "czekam" ;)

I w taką oto podróż zabrało mnie dzisiaj te kilkanaście minut stania na moście i wpatrywania się w dal... a to uczucie jakie mi się zawsze tam wybudza to tęsknota za ruszeniem do przodu, za tym, żeby każdy pomysł potraktować jak bilet na pociąg, który zabierze mnie w stronę realizacji, bez rozważania, którędy pojedzie i zakładania jaki ma być efekt końcowy :)